poniedziałek, 10 stycznia 2011

Sylwestrowe smaki

Z tego co widziałem ten drugi co tu pisze (nie mogłem się powstrzymać:D) mimo twierdzenia, iż tak nie jest, znalazł trochę czasu, aby poblogować. Jako, że nie mogę być gorszy postaram się nadrobić nieco zaległości, ponieważ ja jednak spędzam w kuchni trochę więcej czasu. Na moje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że właśnie wróciłem z urlopu, podczas którego z premedytacją nie zbliżałem się do komputera. Ale o czym to ja miałem pisać?

Odsapnęliśmy już po sylwestrowych szaleństwach, a zatem mogę opowiedzieć co jedliśmy podczas piątkowego wieczoru 31 gudnia (w zasadzie to tylko jeden z nas jadł). Dziwnym trafem okazało się, że to ja będę tym, który podejmie się przygotowania dania głównego dla kilku gości. Oczywiście nie mając pomysłu cóż mogłoby to być... Ale od czego są książki kucharskie (ostatnio nawet dostałem jedną pod choinkę, ale o tym w kolejnych postach) oraz internet? Po dość żmudnych poszukiwaniach w końcu znalazłem, coś co nie wymagało zbyt wielu umiejętności kulinarnych, acz było efektowne i co ważniejsze smaczne. Oryginalnie nazwa potrawy brzmiała "kurczak z grzybami pieczony w torebce". W trakcie gotowania sposób przyrządzenia dania uległa drobnej zmianie, dlatego właściwszą nazwą będzie "zapiekanka z kurczakiem i grzybami w sosie beszamelowym".

Sposób przygotowania jest banalnie prosty (jeśli jacyś panowie odwiedzają ten blog, polecam ten przepis, ponieważ naprawdę nie wymaga zdolności kulinarnych, a dzięki niemu można wiele zyskać w towarzystwie, zwłaszcza pań:P) wystarczy kilka filetów drobiowych, ziemniaki, suszone grzyby, tymianek, białe półwytrawne wino oraz sos. Wszystkie produktu układamy warstwami w naczyniu żaroodpornym, bądź też na zwykłej blasze do pieczenia ciast, oczywiście po wcześniejszym wysmarowaniu oliwą tychże. Tak przygotowane danie prezentuje się następująco:


Posypujemy wszystko tymiankiem (najlepiej świeżym) i zalewamy winem. Wkładamy blachę do piekarnika rozgrzanego do 220 st. C i pieczemy do czasu odparowania wina. Finalnym etapem gotowania jest podlanie wszystkiego sosem beszamelowym, aby związać składniki. Następnie jeszcze raz do piekarnika i cóż... gotowe!

W moim przypadku była jeszcze podróż pociągiem z dwiema blachami zapiekanki do Oleśnicy, co było dość karkołomne, na szczęście operacja przebiegła bez większych zakłóceń.
Goście zajadali się robiąc miny wyrażające zadowolenie, czyż nie ma lepszego komplementu dla kucharza?

niedziela, 9 stycznia 2011

W wiecznym niedoczasie

Ostatnio w kuchni nie spędzam wielu godzin. Powód jest prozaiczny - doskwierający nam wszystkim brak czasu. Chcąc więc zjeść smacznie, niedrogo, zdrowo a przy tym i ciekawie, skupiam się potrawach nietrudnych w przygotowaniu, a przy tym i szybkich. Na potrzeby więc niniejszego posta (choć nie tylko), chciałbym Wam polecić dwa dania, które przygotowaliśmy z Anią w ciągu kilku ostatnich dni.


Pieczone sardynki - danie bez większych fajerwerków. Mrożone ryby przygotowaliśmy do pieczenia, traktując je odpowiednią ilością soli, pieprzu, cytryny, pietruszki (naprawdę dobrze układa się z rybami) i kopru. Całość wyłożyliśmy na posmarowanej masłem małej brytfannie. Co istotne - sardynek, poza oczyszczeniem ich z łusek, nie sprawialiśmy; gdy byliśmy na wakacjach w Portugalii w restauracjach te ryby podawano nam w ten sam sposób, oszczędziliśmy sobie więc pracy w tym zakresie (inną rzeczą jest, że sardynki, jako stosunkowo niewielkie ryby w sprawianiu bywają kłopotliwe, z drugiej zaś strony ich gabaryty skutecznie czynią większość ości zjadliwymi dla człowieka).

Ryby piekliśmy w piekarniku w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez około 25 - 30 minut. W tym czasie ugotowaliśmy ziemniaki. Całości dopełniła, znana już Czytelnikom, surówka z zielonej sałaty oraz zielonej i czerwonej papryki w sosie bazyliowo-cebulowym.

Kurczak w pieczarkach podany z kaszą gryczaną - jeśli pieczone sardynki określimy mianem dania "bez większych fajerwerków", to wspomniany kurczak będzie chyba przykładem potrawy studenckiej... Zaczynamy od pieczarek, które pokrojone w stosunkowo grube kawałki wrzucamy na rozgrzaną oliwę. Grzyby przyprawiamy (sól, pieprz, słodka papryka). Mięso kroimy w kostkę, dorzucamy do pieczarek. Całość dusimy przez ok.kwadrans; w tym czasie gotujemy kaszę. Całości dopełniamy krojoną czerwoną papryką - i gotowe!

Proszę wybaczyć mi opisywanie tych truizmów :-) Bo dania choć najprostsze z możliwych, miały jedną cechę wspólną - były pyszne. A przy tym, co nie mniej istotne, bardzo szybkie w przygotowaniu. Co jak wiemy, w dzisiejszych czasach ma niebagatelne znaczenie.

czwartek, 6 stycznia 2011

Noworoczne postanowienia, czyli jak zjeść lekko i zdrowo


Wprawdzie samą ideę noworocznych postanowień traktuję z przymrużeniem oka i pewnym dystansem, nie sposób nie zgodzić się z myślą, iż zacnie jest (nawet począwszy od Nowego Roku) zmienić nieco nawyki żywieniowe, kierując się bardziej w stronę potraw bliższych naszemu dobremu zdrowiu. Nawet zaś bez szczególnych decyzji o zmianach związanych z nadejściem 2011 roku, warto pomyśleć o nieco lżejszych daniach po Świętach i sylwestrowo-noworocznych szaleństwach.

W moim i Ani przypadku, biorąc pod uwagę powyższe, sprowadziło się to do przygotowania smażonego łososia z kaszą gryczaną w towarzystwie surówki z sałaty, zielonej oraz czerwonej papryki wraz z sosem bazyliowo - cebulowym.

Przepisu na to - umówmy się - trywialnie wręcz banalne danie zamieszczać tu z przyczyn oczywistych nie zamierzam, natomiast pozwolę sobie na parę uwag o charakterze ogólnym.

Przede wszystkim łosoś jako ryba tłusta, zawiera w sobie dużo zdrowych kwasów tłuszczowych omega-3. Poza tym wiadomo - mięso rybie w kontekście zdrowotnym w cuglach wygrywa z taką, dajmy na to, wołowiną. Oczywiście i wołowinę dobrze jest czasem zjeść, jednak niekoniecznie w tym momencie roku :-)

Zdumiewająco dobrze skomponowały się smaki kaszy i ryby. Będąc przekonanym o nieuchronnej klapie tego eksperymentu, specjalnie na nic się nie nastawiałem. Zazwyczaj smażona ryba (oczywiście na oliwie z oliwek) kojarzyła mi się z pieczonymi ćwiartkami ziemniaków, ew. frytkami. Dziś już wiem, że kasza może być jeśli nie dużo lepszym towarzystwem dla łososia, to na pewno nie gorszym.

Zastanawiam się, jakiego rodzaju wino można by podać do ww. potrawy - w tym przypadku wystarczył nam bowiem sok owocowy. Uwagi i sugestie mile widziane :-)

Całości dopełniła surówka, która dzięki dużej ilości papryki, równie wybornie smakowała z pozostałymi częściami naszego obiadu.

Krótko mówiąc - polecam zdecydowanie!

PS. Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy, że moim i Ani (z olbrzymim wskazaniem na Anię) wkładem w menu sylwestrowe był kurczak w sosie sojowym podany z mandarynkami i chili. Poza tym jedliśmy m.in. przygotowaną na bazie soczewicy zupę dahl, sałatkę z makaronu ryżowego, czy też popularną i sprawdzoną sałatkę z ryżu, fasoli i tuńczyka.

Ten drugi co ze mną bloguje również przygotował conieco na imprezę, w której uczestniczył, ale o tym niech wypowie się już we własnej osobie. Ja zdradzę tylko, że moim pomysłem w kontekście jego potrawy było dodanie sosu beszamelowego :-)

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Świątecznie, czyli nie taki piernik stary

Święta za pasem, trudno więc, by w kuchni nie wziąć się za pieczenie pierników, nieprawdaż? No może i prawdaż, ale niekoniecznie w moim (i Ani) przypadku. Oto bowiem pierwszy raz spróbowaliśmy swoich sił w tej, co tu ukrywać, mocno obsadzonej i różnorodnej dziedzinie. Jak to mawiają - zawsze musi być ten pierwszy raz.

Przygotowujemy ciasto
 Skorzystaliśmy z przepisu stosunkowo powszechnego - do przygotowania ciasta potrzebowaliśmy:
- 50 dkg mąki
- 30 dkg miodu
-  jedno jajko
- 2 łyżeczki kakao
- 2 łyżeczki sody oczyszczonej
- 60 dkg przyprawy do piernika
- 15 dkg masła
- 10 dkg cukru pudru

Taka ilość składników nam wystarczyła na mniej więcej 80 sztuk.

Pierwsza partia pierników na blasze
Miód należy podgrzać, a następnie wymieszać z wszystkimi podanymi składnikami. Po uformowaniu jednolitej masy i podsypaniu stolnicy mąką, przygotowujemy placki grubości 3 - 4 mm (my zamiast wałka korzystaliśmy z butelki po winie :-)), z których wykrawamy foremkami (bądź nie) pierniki.

Część przygotowanych do upieczenia ciasteczek posypaliśmy jeszcze kruszonymi orzechami, kandyzowaną skórką pomarańczy, rodzynkami i wiórkami kokosowymi; pozostałe potraktowaliśmy dodatkami później, o czym mowa będzie za chwilę.

Piekarnik nagrzewamy do temperatury 180 stopni Celsjusza, po czym smarujemy blachę masłem, układamy pierniki i wrzucamy całość do pieca :-) Pieczemy 8 - 9 minut, po czym wykładamy pierniki na blacie, aby ostygły.

Część jeszcze nie dekorowaną potraktowaliśmy lukrem (gorąca woda, sok z cytryny, cukier puder), w który wtopiliśmy wyżej wymienione dodatki. Całość wyłożyliśmy, by okrzepła. I gotowe!

Efekt końcowy

sobota, 18 grudnia 2010

Szpinakowe kopytka, a w zasadzie kluseczki

Czy kuchnią rządzi przypadek? Myślę, że w bardzo dużej mierze tak właśnie jest. Tak było i tym razem...

Najpierw stawiamy pytanie. Co zjeść na obiad? Kiedy już to zrobimy czas rozpocząć poszukiwania. Wertujemy stosy książek kucharskich, przeglądamy internet i zasięgamy rady u możnych świata kulinarnego. Aż w końcu! Tak jak w kreskówce "Pomysłowy Dobromir" kilka odbić małej kuleczki i jest, jest pomysł. Szpinakowe kopytka!

Sposób przyrządzenia jest banalnie prosty, chyba, że nigdy wcześniej nie przyrządzało się kopytek (tak jak ja). Zaczynamy od ugotowania ziemniaków, które trzeba później ostudzić. W tym czasie drobno siekamy czosnek i przygotowujemy szpinak. Tym razem korzystałem z mrożonego. Zimowa aura skutecznie zatrzymała mnie w domu. Następnie podsmażamy na maśle szpinak wraz z czosnkiem. I znów studzimy szpinak.

Zabieramy się za zrobienie ciasta, do którego potrzebujemy: chłodnych ziemniaków, równie chłodnego szpinaku, jajka oraz mąki ziemniaczanej i pszennej. Po wyrobieniu ciasta gotujemy kopytka. I tu właśnie pojawia się przypadek, o którym wspominałem na samym początku. Jako, że szpinak było mrożony miał w sobie bardzo dużo wody, a co za tym idzie ciasto było słabo związane. Nie chcąc przesadzić z mąką zrezygnowałem z idei kopytek zmieniając je na kluski, które jak wiadomo łatwiej okiełznać.

No dobrze, udało się i w końcu mogłem zjeść obiad. Było pysznie. Kluski szpinakowe w połączeniu z usmażonymi kawałkami kurczaka (bez dodatkowych efektów - użyłem jedynie soli i pieprzu) i sałatką z kapusty pekińskiej, papryki oraz pomidorów w sosie paprykowo - ziołowym wypadły bardzo ciekawie. Udało zbalansować się smaki wszystkich składników dzięki czemu powstał posiłek smaczny, sycący oraz efektowny wizualnie. Czyż nie tak właśnie powinno być w kuchni...?
A właśnie, przecież było też i wino. Riddle Creek Reserve prosto z Australii. Ale o tym winie jak i o innych można przeczytać po prostu, na blogu o winie.



Intro

Pierwszy wpis na nowo otworzonym blogu to zwykle przywitanie się z przyszłymi (potencjalnymi) Czytelnikami, wyjaśnienie cóż stało u zarania idei założenia bloga, kilka sentencji o znaczeniu tematycznym, acz ogólnym.

Tym razem jesteśmy w sytuacji nieco odmiennej. Jest nas dwóch i każdy z nas własnego bloga już od pewnego czasu tworzy (O winie, O modzie). Stąd odpuścić sobie można mniej lub bardziej wydumane formy powitalne; w tym miejscu chcielibyśmy po prostu opisać co ciekawsze dokonania kulinarne, które uda się jednemu (DK) bądź drugiemu (TJ) co jakiś czas przyrządzić.

Jeśli ktoś przez przypadek na rzeczone opisy trafi i przypadną mu do gustu; ba - jeśli zachęcony relacją sam spróbuje conieco ugotować - rewelacja. Jeśli zaś kogoś nasze opisy odstraszą, zaś przedstawiane dania będzie można określić zjadliwymi tylko w formie oksymoronu - to też dobrze; wówczas jednak blog będzie pełnił rolę swoistej przestrogi na wyboistej i ciernistej drodze ku kulinarnemu mistrzostwu.

Żeby zaś pozostać konsekwentnymi w dziedzinie semantyki, blog nasz nazwaliśmy O kuchni.